Paradoks.

 Dziwi mnie niepomiernie, że są takie kobiety, i to zapewne sporo, które chodzą zarówno na manifestacje w obronie ich praw, jak i do kościoła. A przecież jedno wyklucza drugie. Kobieta świadoma swoich praw, kobieta wolna nie zgodzi się na to, aby być niewolnicą mężczyzny. Katolicyzm zaś traktuje kobiety jak przedmioty, podlegające władzy najpierw ojca, a potem męża. Koniecznie musi mieć męża, bo przecież bez niego, a następnie bez gromadki dzieci (im więcej, tym święcej) jest ona przedmiotem niepełnym więc popsutym. Z pism Ojców Kościoła, wypowiedzi papieży, biskupów, księży jasno wynika rola kobiety. Jest ona określona przez niesławne niemiecki KKK, w naszym języku byłoby to KKD - kościół, kuchnia, dzieci. Obowiązkiem jest rozkładanie nóg na żądanie pana i władcy i wychowywanie przychówku powstałego w wyniku tej czynności, rozwojem osobistym coraz lepsze kucharzenie, rozrywka zaś wyjście do kościoła. W niedzielę z okiem podbitym w sobotę przez pijanego męża, ale Chrystus też cierpiał, córko, więc nieś swój krzyż ple, ple, ple. Mąż ma wybaczone, bo się wyspowiadał.

Jest więc zwykłą obłudą lub chorobą psychiczną udział w mszy i udział w Strajku Kobiet. To tak, jak gdyby Żydzi wznosili pochodnie na zlocie gwiaździstym w Norymberdze, niewolnicy z Południa walczyli o utrzymanie niewolnictwa lub nadzieja na to, że Marek Suski rozwiąże krzyżówkę. Czyste szaleństwo. Niewola to nie tylko kajdany na ciele. To również okowy umysłu. I nosi je każda kobieta, która dała sobie wmówić, że jest gorsza od mężczyzny, zaś jej celem życiowym jest posiadanie i służenie mężowi i dzieciom, nie zaś rozwój i szczęście osobiste. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga