Wkurwu naszego powszedniego

 Dzisiaj ok. godz. 16.30 poszedłem po pokarm dla moich papug. Jakieś półtora kilometra od domu mam zaprzyjaźniony sklep zoologiczny, mieszczący się na pasażu w B1.

Przed głównym wejściem do marketu zaczepił mnie mężczyzna, podejrzewam, że w moim wieku chociaż wyglądał na starszego, zmierzwiona broda, potargana fryzura, odzież zużyta. Od czasu gdy jako gówniarz poznałem historię Haruna al-Rashid nie oceniam ludzi po wyglądzie. Oceniam ich dopiero, gdy się odezwą. Ten mężczyzna poprosił mnie o datek. Jako, że od lat nie używam gotówki przeprosiłem go, że nie jestem w stanie go wspomóc. Poprosił wówczas o coś ciepłego do jedzenia. OK, powiedziałem, że mu kupię, ale jak znam życie i ten akurat market to trochę na mnie poczeka. W samym sklepie nawet w miarę szybko załadowałem do koszyka bagietkę i ćwiartkę kurczaka z rożna dla bezdomnego, biszkopty dla papug i batony proteinowe dla siebie. Wkurw zaczął się na linii kas. Na chyba dwadzieścia otwarte dwie. Do każdej kilkunastoosobowa kolejka ludzi nachodzących na siebie, a jako tło muzyczne płynie nagranie: kliencie w dobie koronawirusa dbaj o siebie i innych ble, ble, ble. Tak, kurwa. Dbaj o siebie sam, bo bogata sieciówka ma na ciebie wyjebane i naraża cię na zarażenie. Bowiem twoje zdrowie jest chuja warte w porównaniu z zyskami. A te byłyby ciut mniejsze, gdyby zatrudnić na kasach więcej ludzi za przyzwoite pieniądze, a nie ochłapy. Dobra, rozmyślając o konieczności wybuchu kolejnej rewolucji rozpoczętej przez lud pracujący dotrwałem do kasy. Teraz szybko do zoologicznego po proso senegalskie i do wyjścia. Gdzie w miejscu dotychczas zajmowanym przez bezdomnego stał sobie jakiś odżywiony osobnik w wieku 20+.

No kurwa, Tokar i zostałeś jak ten chuj z pszenną bagietką i kurczakiem z rożna. Pszennego nie jem, a dzisiaj byłem już po obiedzie. Obszedłem market z jednej strony - nic. Poszedłem w drugą i jest. Mężczyzna schował się przed deszczem przy drugim wejściu. Czemu pan na mnie nie czekał? Jedzenie prawie wystygło - poinformowałem go. Okazało się, że z poprzedniego miejsca wygonił go ochroniarz sklepowy. Czemu? Nie wie. Ten człowiek nie stwarzał żadnego zagrożenia, nie żebrał natarczywie, nie nagabywał nieprzyzwoicie i nawet nie było go brzydko czuć. Co potwierdzam, bo podszedłem do niego na aktualnie dozwoloną odległość. Ochroniarz powiedział "won stąd" i przegonił człowieka bez powodu. Pewnie ma małego członka i rekompensuje sobie władzą nad słabszymi. Dałem potrzebującemu jedzenie, przeprosiłem za brak wody. Moja wina, że nie przyszło mi do głowy, że też może jej potrzebować, ale bezdomny machnął ręką. Serdecznie podziękował i zabrał się do jedzenia. Aha, był całkowicie trzeźwy. Wnioskuję z mowy, ruchów i braku zapachu alkoholu. Głupie 5 złotych, bo tyle zapłaciłem za jego posiłek, uszczęśliwiło człowieka.

A na koniec zwracam się tego ochroniarza: ty chuju, gdy będziesz miał pecha, zachorujesz, stracisz pracę i nie będziesz mógł spłacić kredytu zawartego na 30 lat pewnie też wylądujesz pod marketem prosząc nieznanych ludzi o wsparcie. Wtedy, ganiany przez takich samych ćwoków jak ty, przypomnisz sobie ten dzień. Albo i nie, bo pewnie przegoniłeś setki bezdomnych, bo mogłeś. Jak będziesz miał szczęście to inny bezdomny może podzieli się z tobą posiłkiem.  

Zaś następnym razem gdy czas mi na to pozwoli, wprowadzę bezdomnego do baru na pasażu i tam kupię mu posiłek. Sam zaś z gniewem w żyłach będę oczekiwał interwencji ochrony. Howgh!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Paradoks.

Uroczystość.