Jestem feministą.
Tak sobie myślę o kobietach, które dały sobie wmówić, że muszą. Najpierw muszą być grzeczne, muszą być łagodne, muszą być miłe, muszą pomagać mamie w domu i iść do komunii, takie całe na biało. Potem muszą znaleźć męża (a ty dalej sama, starą panną chcesz zostać?) i pokazać się w kościele w białej sukni, urodzić dzieci, wychować je tak, jak one zostały wychowane, muszą dbać o dom, męża, dzieci. Nie muszą, ale jak już się uprą to trudno, niech znajdą pracę. Najlepiej taką odpowiednią dla kobiety. Kierowca rajdowy to nie, ale fryzjerką możesz zostać, kochana. Potem, jak już mają tą pracę, to muszą dalej same dbać o dom, dzieci i męża też. On nie musi dbać, bo pracuje. Kobieta też, ale mężczyzna to takie duże dziecko. Czyli kobieta musi z niego ściągnąć odpowiedzialność i nałożyć na swoje barki, jak chomąto. Jak już dzieci wyfruną z domu i założą własne rodziny kobieta musi zajmować się wnuczętami. Przecież nie wypada pojechać samej w Alpy, wyjść na basen (w tym wieku basen?) albo do kosmetyczki (po co ci to, masz już chłopa, cha, cha) zamiast zajmować się takimi słodkimi bobaskami, gili, gili, żeby ich mamusia mogła odpocząć, czyli wyjść do kosmetyczki, na basen albo z koleżankami. Kurwa, rzygać mi się chce jak widzę ten zjebany podział ról w społeczeństwie. Zdaję sobie sprawę, że urodzony mężczyzna wyciągnąłem lepszy los w loterii genowej. Ale, kurwa, gdybym urodził się kobietą, to przecież miałbym ten sam umysł, który posiadam teraz. I on podpowiedziałby mi dokładnie to samo, zmieniając jedynie formę słów na żeńską. A powiedziałby tak: kochana, jedyne co musisz to być szczęśliwa i nie wolno ci tego osiągnąć krzywdą innych istot. A jeżeli inni myślą inaczej to miej dla nich jedną radę: wypierdalajcie.
Dobranoc.
Komentarze
Prześlij komentarz