Zły precedens.

Poczytajcie anegdotę: 

Jakieś 30 lat temu w pewnej Prokuraturze Rejonowej pracował sobie prokurator. Był to straszny leń, leser, obibok i nierób. Sprawy leżały odłogiem, wysługiwał się koleżankami i kolegami, sam za to odmawiał pomocy potrzebującym. Oprócz tego był brzydki, gruby i śmierdział. Ponieważ szef też miał go serdecznie dość, zwołał podwładnych na naradę. Bohater opowieści oczywiście zaproszony nie został. Na tejże naradzie szef rzucił pytanie "kto jest za tym, żeby (tu imię bohatera) postawić przed sądem dyscyplinarnym?". Gościa nie lubił nikt z pozostałych pracowników, powtarzam. No i ile się podniosło rąk? Ani, kurwa, jedna. Co prawda, przynajmniej w moich rejonach, prokurator to był taki gość, który nie miał szansy zostać adwokatem ani sędzią, ale aż tacy głupi oni nie byli. "Najpierw tamten, a potem może ja? Taki chuj jak słonia nos". No i szef musiał sobie darować, a podmiot liryczny dalej wszystkich wkurwiał. Ale oni woleli to niż precedens.

Po co o tym napisałem? Żebyście nie myśleli, że Gądecki znajdzie coś na Głódzia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Paradoks.

Uroczystość.